piątek, 26 lutego 2016

Tylko mnie kochaj

Po jakiś piętnastu minutach dotarli na ładne rzeszowskie osiedle, niedaleko jej rodzinnego mieszkania. Podążała ślepo za Thomasem do jednej z klatek, nowo wybudowanych bloków. Kolejno na czwarte piętro i do mieszkania 11.
Dziewczyna myślała, wręcz była pewna, że wejdzie do pomieszczenia ociekającego luksusem, ale to co zastała, zdecydowanie ją zaskoczyło. Nie wyróżniało się niczym. Było czyste, zadbane, klasyczne, ale nie miało swojej iskry, nie powalało na kolana. W przedpokoju znajdowały się jeszcze walizki i jakieś drobne niewypakowane kartony.
- Od dawna jesteś w Polsce?
- Od połowy września, ale ciężko mi się przestawić i przyzwyczaić - spojrzał ukradkiem na szare pudła - Chodź ze mną, dam Ci jakieś ciuchy.
Podążyła za nim przez wąski korytarz, aż doszła - tak przynajmniej uważała - do sypialni. Jasna, przestronna z ciemnymi roletami. Spore dwuosobowe łóżko, na przeciw którego stała komoda i szafa, również w jasnym odcieniu. Z szuflady wyciągnął kremową bluzę z żółtobrązowym napisem. Zaraz do rąk wręczył Marcysi również spodnie dresowe w podobnym kolorze.
- Niestety nie posiadam nic w twoim rozmiarze - zaśmiał się, wyobrażając sobie jak dziewczyna będzie wyglądała w tym ubraniu.
- Nie czepiam się - posłała mu pewny siebie uśmiech.
- Zawsze możesz chodzić nago - uśmiechnął się cwaniacko, ale szybko zmienił temat widząc jak dziewczynie czerwienią się wydatne policzki - Dobra przebierz się spokojnie, a ja pójdę zrobić czekoladę - zabrał ze sobą parę rzeczy i opuścił pomieszczenie dając trochę prywatności Marcysi.
Dziewczyna odczekała chwilę. Czuła się niezwykle zmieszana jego słowami. Zastanawiała się, czy przypadkiem, zaraz nie uchylą się delikatnie drzwi, albo Tomas zrobi coś również irracjonalnego. Jednak ciężkie ubrania, nasiąknięte wodą zaczynały jej ciążyć i przeszkadzać. Nie miałam już wyboru, musiała zmienić strój.
Złapała w swoje dwie dłonie jasną, miękką bluzę. Delikatnie przyłożyła ją do twarzy i zaciągnęła się zapachem męskich perfum. Nie były ostre, łagodne, słabo wyczuwalne, ale spodobały jej się. Zaraz odłożyła ją ponownie na na zaścielone łóżko. Położyła na swoich biodrach dwie dłonie i powoli podciągnęła jasny, biały golf, ściągając go ze swojego ciała. Nie czekając rozpięła swoje jasne dżinsy. Zsunęła je powoli nóg. Pozwoliła sobie rozłożyć ubrania na białym kaloryferze pod oknem.
Cofnęła się i złapała ponownie jego, szeroką bluzę i spojrzała na nią. Sama nie była pewna do czego zmierza, co chce osiągnąć. Czuła, że nie powinno jej tu być, ale nie potrafiła z tym walczyć. Chciała zaszaleć, przeżyć coś więcej, a co dziwne Krystian przestał być tutaj ważny.
Nałożyła materiał przez głowę i odgarnęła swoje blond kosmyki. Od razu sięgnęła za dresowe spodnie, które wsunęła na swoje zgrabne nogi i cicho opuściła sypialnie przystojnego bruneta. Przeszła wąski korytarz i podążyła za odgłosem krzątania się mężczyzny. Wiedziała, że zmierza do kuchni, ale nie była pewna, czy obrała dobrą drogę.
Zaraz stanęła w progu pomieszczenia, obserwując mężczyznę. Na jego ramieniu spoczywał biały ręczniczek. Garnuszki na kuchence, a on sam nerwowo coś mieszał. Nieopodal niego na blacie znajdowały się jakieś przyprawy, kartonowe opakowania i łyżeczki. Robił tylko czekoladę na gorąco, a wyglądało to jakby zawzięcie walczył z jakimś niebywale trudnym przepisem.
- Pomóc może?
Nagle Tomas się gwałtownie obrócił. Jego wzrok spoczął na Rysi, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie był to jednak gest rozbawienia, tylko swego rodzaju aprobaty i podziwu.
- Nie, przestań. - odpowiedział dość szybko.
Odwrócił się tyłem do niej i złapał dłonią za garnuszek stojący na kuchence. Nagle cofnął gwałtownie rękę, klnąc w swoim ojczystym języku. Nerwowo zaczął strzepywać dłoń.
- Prawdziwy mężczyzna w kuchni - powiedziała cicho pod nosem śmiejąc się.
Ruszyła w jego stronę. Złapała delikatnie jego poparzoną część ciała. Thomas od razu spojrzał na Rysie zakłopotany. Ta wbiła swój wzrok w jego piwne, głębokie oczy delikatnie się uśmiechając.
- Zaufaj mi - powiedziała cicho, ale niezwykle pewnie.
Pociągnęła delikatnie go za sobą w kierunku srebrzystego zlewu. Otworzyła chłodną wodę i nakierowała jego dłoń pod jej strumień. Obróciła się w jego stronę i spojrzała na niego. Znajdowała się między zlewem, a chłopakiem.
- Chłodna woda zmniejszy skutki tego oparzenia, będziesz żył - uśmiechnęła się najszczerzej jak tylko potrafiła.
Thomas jednak nic nie odpowiedział. Wpatrywał się jej błękitne oczy. W jednej chwili poczuła jego chłodną, mokrą dłoń na swoim policzku. Intuicyjnie położyła swoją cieplejszą rękę na jego, chcąc jakoś ją ogrzać. Brunet zbliżył się do Marcysi na niebezpiecznie bliską odległość. Jej serce przyśpieszyło, a oddech stał się nierównomierny. Doskonale wiedziała do czego zmierza, co chce zrobić, ale nie protestowała. Chciała tego, chciała zaszaleć, odciąć się. Mało ją to obchodziło jak to wyglądało, że poznała go wczoraj, że nic o nim nie wie. Chciała na nim zaznaczyć swoją drobną obecność.
Chłopak wyczuł, że Marcelina się nie opiera, więc nic go już nie hamowało. Delikatnie uniósł jej okrągłą główkę i musnął jej wydatne, malinowe usta. Zaraz znowu je złączył w pocałunku, głębszym i bardziej namiętnym. Dłuższym, o wiele dłuższym. Rysia w przypływie ciepła i emocji położyła swoje dłonie na jego szorstkich policzkach stając na palcach. On natomiast delikatnie podniósł dziewczynę i usadowił ją na blacie swojej kuchni, a jego dłonie zaraz znalazły na wcięciu jej tali pod swoją ulubioną bluzą, delikatnie gładząc jej ciepłą skórę.
Fala ciarek przeszła przez całe jej ciało. Bliskość bruneta wprawiała ją podniecenie i ekscytację. Jego dłonie przemierzające kawałek po kawałku jej skórę. Zapach, ten sam, którym jeszcze chwilę temu się zachwycała teraz był tak blisko, ostrzejszy, ale równie powalający. Jego dotyk, ciepło, oddech było czymś fascynującym, wariującymi emocjami, hormonami. Nie mogła się oprzeć, chciała, pragnęła tego dłużej niż chwilę. Zachciała tego na codzień...
W końcu oboje się oderwali od siebie. Ich twarze zetknęły się czołami. Panowała totalna cisza, tylko ich ciężki oddechy nadawały jakiś drobny stłumiony dźwięk. Żadne nie chciało się odezwać. Czerpali z tej chwili wszystko co mogli. w ich głowach odtwarzały sobie każdą sekundę wydarzeń, które miały przed chwilą miejsce. On, to wszystko było tak niezwykle uzależniające, że chciała znowu zatopić się w jego ustach.
- Umów się ze mną jeszcze
Rysia podniosła głowę i spojrzała w jego piwne oczy.
- Nie - powiedziała bez ogródek. - Nie mogę…
W jej głowie niespodziewanie zaczął krążyć Krystian. Jego twarz, wszystkie dobre wspomnienia z nim. Nie chciała tego, ale jej umysł robił jej na złość. Jakby chciał jej pokazać, że właśnie go zdradza, zdradza swoją miłość. Ciało ogarnął strach, przed tym, że może to wyjść na jaw. Bala się jego reakcji. Oddech przyśpieszył.
- Wracam do Krakowa, nie mogę zabawić dłużej w Rzeszowie. Zresztą powinnam wracać do domu.. - dodała dość szybko.
Thomas wyczuł, że coś nie gra. Może było to za szybko, ale jeszcze przed chwilą Marcelina była gotowa do tej bliskości. Domyślał się, że coś musiało się stać, ale nie wiedział co sprowokowało do takiego zachowanie blondynkę. Przez to nie wiedział co ma zrobić, jak się zachować.
- Hey.. - z jego ust wydarł się ciepły dźwięk, skupiając całą uwagę Rysi na sobie.
Gdy ta tylko na niego spojrzała, czekając na jakieś jego słowa, zapadła ponownie cisza. Jego dwie spore dłonie znalazły się na jej policzkach, a na czole złożył delikatny pocałunek.
Była zszokowana jego zachowaniem, ale czuła też, że to wyjątkowe naturalne. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale przestawała czuć się winna tego wszystkiego.
- Muszę iść - stwierdziła - Pozwól, że jutro przyniosę Ci rzeczy.
- Nie. Oddasz mi je, jak znowu będziesz w Rzeszowie. Wtedy też odbierzesz swoje ciuchy - rzucił jej cwaniackie spojrzenie.
Ciężko było jej to przyznać, ale podobała jej się ta gra. Fakt, że miała powód żeby znowu się z nim spotkać. Czuła się w jego towarzystwie tak dobrze, swobodnie. Pragnęła go lepiej poznać, a on sam dawał jej taką możliwość.
- Dobrze, niech będzie tak jak chcesz. Tylko.. - zamilkła trochę speszona.
- Coś się stało?
- Przydałby mi się jakiś kontakt z Tobą. Sam rozumiesz... Nie chce wpadać bez zapowiedzi.
Chłopak zaraz zniknął z pomieszania, aby po krótkiej chwili do niego wrócić. 
Wręczył jej czarny telefon.
- Taki tutaj dostałem. Nie wiem jaki ma numer, ale zapisz sobie.
Rysia wybrała w jego aparacie swój numer. Zaraz przyszło do niej połączenie. Wszystko zapisała i spojrzała na niego.
- Zrobione, zapisałam siebie jako Marcysia. Jakbyś stwierdził, że masz swój ulubiony płyn do płukania, w którym powinnam uprać dresy to możesz napisać - posłała mu uroczy uśmiech, który on zaraz odwzajemnił.
- Zostań na noc - padło nagle z jego ust, a ją zatkało.


***


W przeciągu kolejnych dni nic się nie zmieniło, mimo że Kamil chciał wszystko naprawić. Poukładać to w jakąś całość spójną i jednolitą, gdzie spokojnie mógłby trwać z Idą. Jednak jego życie stało się niczym domek z kart. Jedna z pierwszych, budująca całą konstrukcję została zabrana, a reszta się rozsypała… Nie mógł nic zrobić, tylko mógł się przyglądać jak wszystko legnie w gruzach, jego całe życie.
Chciał porozmawiać z Idą, przeprosić, powiedzieć, zrobić cokolwiek, ale ona nie dopuściła go do siebie. Nie odbierała telefonu, unikała. Nie mógł nic naprawić, więc pozostało mu pozwolić, dać się pochłonąć ogarniającemu jego ciało, duszę i umysł cierpieniu.
Każdego wieczoru sięgał po dawkę alkoholu, aby zapomnieć, wyłączyć się. Tylko wtedy mógł jakoś funkcjonować, czuć coś więcej. Jednak nie widział tego, że każdego dnia potrzebuje coraz więcej i więcej trunku. Tak samo jak więcej każdego dnia potrzebował Idy i jej dotyku, samej obecności.
Gorzka biała ciecz od tej pory zastępowała mu ją albo starała się to robić.
Trener nie dopuścił go do meczu z Będzinem. Spędził cały mecz w kwadracie, zgubnie rozglądając się po hali. Szukał jej, chciał zobaczyć, ale wiedział, że to bez sensu bo się nie zjawi. Wiedział to, a mimo to szukał…

Kolejny wieczór, kolejny raz się zalał i dzwonił. Jedno, drugie, trzecie połączenie i tylko głuchy sygnał łączenia. Czy cokolwiek jeszcze miało sens, czy mógł go odnaleźć bez niej? Z dnia na dzień zamiast lepiej było coraz gorzej, a on nie potrafił, po prostu nie potrafił…
Nie zjawił się na treningu. Nie chciał wychodzić z domu. Już nie było sensu. Zresztą nie chciał przechadzać się tymi samymi korytarzami co Ida.
Leżał na sofie ze wzrokiem wbitym w sufit. Po domu rozbrzmiewała wolna i tępa piosenka idealnie pasująca do stanu emocjonalnego Kamila. Cały dom zresztą odzwierciedlał jego samopoczucie. Walające się ubrania po podłodze, sterta nieumytych naczyń i tuzin butelek, to po zwykłej wodzie, to po czystej.
Nagle z jego do jego azylu dobiegł głos dzwonka do drzwi. Pierwszą i jedyną myślą była Ida. Był pewny, a nawet bardziej niż pewny, że to ona. Zgramolił się powoli z sofy opadając na kolana na drewniane panele salonu. Zaraz ciężko podniósł się na swoich giętkich nogach i zataczając się ruszył w stronę drzwi. Po drodze uderzył w nieduży kremowy stół zwalając z niego wszelkie szło, które wypełniło mieszkanie dźwiękiem rozbicia na milion drobnych kawałków, niczym jego serce. Gdy w końcu doczłapał się do drzwi i oparł się o drzwi, jego silne dłonie zgubnie szukały zamka.
Wtedy ujrzał twarz Janeczka.
- Stary co się z Tobą dzieje, trener się martwi, nie było cię na treningu.
- Weeeeśś.. Daaj mi spookój.. - odpowiedział wolno, plączącym z językiem.
- Najebałeś się? - zszokowany bardziej stwierdził niż zapytał się.
- Gówno Cię to obchodzi.. kurwa!
Przyjaciel bez pozwolenia wtargnął do mieszkania Kwasa. Zresztą sam przyjmujący nie stanowił żadnej przeszkody w takim stanie. Janeczka w pierwszym rzucie zebrał wszystkie butelki, pełne i te pusty pozbywając się ich. Nie mógł pozwolić Kamilowi stoczyć się na same dno.
- Dojebało Ci już do reszty? - naskoczył na kumpla
- Sssspierdalaj - odpowiedział po dość długiej chwili namysłu.
Za to bez namysłu trzeźwy zawodnik BBTSu wyciągnął telefon z kieszeni i posłał Pyziak smsa.


Kamil się zalał. Potrzebuje twojej pomocy. Mało mnie obchodzi w jakim stanie jesteś stanie, co się stało, ale wiem, że jego stan jest spowodowany przez ciebie.

Ida siedziała na ciemnej kanapie otulona puchowym kocem. Beznamiętnie wpatrywała się w widok za oknem. W mieszkaniu brunetki, aż krzyczało ciszą. Tymiński kolejny raz wyjechał w sprawach służbowych pozostawiając dziewczynę samą sobie. Pyziak nie chciał od nikogo pomocy, chciała sama uporać się z demonami przeszłości. Tęskniła za Kamilem, za jego dotykiem i zapachem. Za tym szczerym i pełnym uroku uśmiechem, za tym jak za każdym razem walczył o względy i uwagę brunetki.


Siedziała w biurze zawalona papierami. Pomimo natłoku obowiązków była szczęśliwa, kochała tę pracę i ludzi, którzy ją otaczali. Z zamyśleń wyrwał ją dźwięk ulubionej piosenki. Spojrzała na wyświetlacz telefonu i promiennie uśmiechnęła się do siebie samej. Przejechała opuszkiem drobnego palca po ekranie telefonu, po czym przyłożyła go do ucha.
- Tak kochanie?
- Ida.. wyjeżdżam na tydzień do Białegostoku.
- Ale jak to? Miałeś w końcu mieć urlop. - powiedziała lekko podniesionym głosem.
- Nowy, duży projekt dla stałego klienta. Zrozum, nie mogłem odmówić.
- Jasne. Ty nigdy nie możesz odmówić! - rozzłoszczona zakończyła rozmowę z mężczyzną.
Po chwili znajdowała się już na hali i wpatrywała się w kończących wieczorny trening zawodników. Odkryła już jakiś czas temu, że gra bielskiego klubu w jakiś - tylko jej znany sposób - ją uspokaja, a sama hala stała się dla niej azylem. 
Nie spostrzegła nawet, kiedy po zakończonym treningu podszedł do niej Kwasowski. Chłopak usiadł obok kobiety, spuszczając lekko głowę w dół. Na jego szyi zwisał biały, mokry od potu ręcznik. Ida, gdy go spostrzegła obdarzyła go uśmiechem.
- Umów się ze mną. - powiedział patrząc jej w oczy. Pyziakowa nie wiedziała, dlaczego za każdym razem, gdy patrzył na nią w taki sposób robiło się jej ciepło. Pochlebiało jej zainteresowanie jego jej osobą, a sam mężczyzna sprawiał, że gdy znajdował się w jej otoczeniu nie potrafiła racjonalnie myśleć.
- Panie Kamilu - powiedziała patrząc chłopakowi w oczy, bawiąc się przy tym kosmykiem opadających włosów - dobrze Pan wie, że mam chłopaka. - dodała droczącym się tonem.
Kilka sekund później wstała z zielonego plastikowego krzesła i udała się w stronę wyjścia z płyty boiska. Kamil podbiegł do kobiety zastawiąjąc jej drogę. Byli sami, wszyscy zdążyli już dawno opuścić muru hali pod Dębowcem. Mężczyzna nachylił się lekko nad brunetką i lekko musnął jej wargi.
-Dla mnie to nie problem. - powiedział posyłając jej pełen satysfakcji uśmiech. - O 20 będę po Panią.


Na twarzy Idy pojawił się uśmiech. Pierwszy szczery uśmiech od czasów feralnego wieczoru. Z zamyśleń wyrwał ją dźwięk telefonu.Spojrzała na wyświetlacz telefonu i spostrzegła wiadomość od Janeczka. Niewiele myśląc wybrała numer do atakującego i oczekiwała na sygnał połączenia.
- Jesteś u niego? - zapytała.
- Tak. Ida co się z wami do cholery dzieje?
- Jadę do was. Wszystko wyjaśnię Ci na miejscu.
Nie minęło 30 minut, a Pyziakowa znajdowała się już w mieszkaniu przyjmującego. Widok, który tam zastała sparaliżował młodą kobietę. Nie spodziewała się czegoś takiego. Nie zdawała sobie sprawy, jak ta cała sytuacja wpłynęła na Kamila. On z kolei przypominał wrak człowieka.
Ida podeszła do fotela, na którym spał mężczyzna. Podkrążone oczy i zapach alkoholu od razu rzuciły się jej w oczy. Dziewczyna nie mogła opanować buzujących w niej emocji. Nie wiele myśląc wymierzyła w stronę chłopaka dłoń obdarzając go siarczystym uderzeniem w prawy policzek. Mężczyzna zdezorientowany otworzył oczy.
- Co do kur.. - gdy spostrzegł Idę jego cały świat zwariował. Nie spodziewał się kobiety w swoim mieszkaniu. Nie po wydarzeniach ostatnich dni. -  Ida..
- Czy Tobie już do reszty odjęło rozum? - krzyczała bijąc go pięściami o klatkę piersiową. - Co Ty sobie do cholery wyobrażasz!
- Ida.. przepraszam..
- Zejdź mi z oczu. Ogarnij się.
Kiedy Kwasowski zniknął za drzwiami niewielkiej łazienki, Pyziakowa od razu chwyciła za jego telefon i wyszukała z listy kontaktów numer do jedynej osoby, która mogła w jakikolwiek sposób wpłynąć na młodego zawodnika BBTS-u.

Tu Ida. On potrzebuje pomocy. Wiem, że jesteś zajęty, ale dałbyś radę tutaj przyjechać?


***

Jestem i żyję, ale nie wiem jak długo!
Miłego czytania i pozdrawiam.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Pozwól mi

Kolejnego dnia Marcysia obudziła się wśród białej świeżej pościeli. Budzik, na komodzie obok, wskazywał dwie po ósmej rano piątkowego poranka. Blondynka przewróciła się na drugi bok i zamknęła oczy próbując zasnąć. Jednak jej wszelkie próby, a z pewnością wszelkie chęci prowadziły ją donikąd. Przed oczami miała postać blond uśmiechniętego nieznajomego, który wypowiada słowa: “Jutro o szesnastej, kawa, w Niebieskich Migdałach”. Strach, niepewność, radość, chęć spróbowania czegoś nowego całkowicie odbierały jej przyjemność z piątkowej możliwości pozostania w łóżku trochę dużej. W takiej sytuacji każdy by się poddał i to samo zrobiła Ryś.Zerwała się na równe nogi i energicznie zaścieliła łóżko. Włożyła ulubioną bluzę i poszła zaparzyć sobie ciepłej i rozgrzewającej herbaty. Jej usta zatapiały się w gorącym naparze, a ona wlepiała swój wzrok w kuchenne okno i obserwowała jak drobne białe płatki śniegu spowijają szarą rzeszowską ulicę. Czas stanął w miejscu, wszystko się zatrzymało. Poczynając od miliona myśli, kończąc na szalejących uczuciach. Doznała tego, po co tak naprawdę przyjechała, ukojenia. Cisza, spokój, a nawet chłód przeszywający jej ciało był wytchnieniem, uwolnieniem się od tego poplątanego i skomplikowanego świata, mimo że ciągle w nim tkwiła. Za to kochała to miejsce, że mogła się wyrwać z świata pozostając jednocześnie w nim. Czas mijał, a herbata, której regularnie ubywało już dawno wystygła. Z tego transu wyrwał ją dźwięk telefonu rozbrzmiewającego po całym głuchym mieszkaniu. Ryśka zerwała się i pobiegła w jego stronę, a za nią ruszył zdezorientowany czworonóg. Drżącymi dłońmi złapała za czarny telefon i odebrała połączenie.
- Hej kochanie, mogłabyś skoczyć do sklepu? Muszę zrobić coś na obiad i tak pomyślałam, że Cię wykorzystam i nie będę musiała po pracy stać w kolejkach.
- Jasne mamo! Nie ma najmniejszego problemu, tylko powiedz mi co mam kupić?
- Słonko, wiesz przyszli akurat klienci i teraz nie mogę… Jak będę miała chwilkę wyślę Ci sms’a dobrze?
- Nie ma problemu. Czekam.
Zaraz aparat znalazł się na zaścielonym łóżku, a do głowy Rysi uderzyła jedna myśl, która dała jej poczucie ulgi w małym i zagubionym sercu. Cieszyła się, że nie był to Krystian. Nawet nie potrafiła stwierdzić, czemu nie chciała słyszeć go tego poranka, czemu za nim nie tęskniła, po prostu tak jak było w tej chwili było dobrze i to jej całkowicie wystarczyło.
Nie marnując już żadnej chwili tego wyjątkowo, a jednocześnie zwykłego dnia poszła wziąć prysznic, doprowadzić się do jakiegoś porządku, ponieważ miała zlecenie od swojej rodzicielki. Zabrała też na spacer Amora, ewidentnie spragnionego świeżego, ale jakże mroźnego powietrza. Nie pozwoliła jednak kolejny raz dać oszukać się swojemu owczarkowi niemieckiemu i nie spuściła go ze smyczy, ale uważnie się rozglądała w jakiejś dziwnie, złudnej nadziei, że będzie miała okazję spotkać szybciej blondyna. Jednak nie było jej to dane. Los nie chciał jej zbyt rozpieszczać skoro i tak miała się tego samego dnia z nim spotkać. Jedyne co mógł zrobić, to przyśpieszyć dla niej czas, aby jak najszybciej zaspokoić jej ciekawość i tak się stało. Po piętnastej młoda blondynka przemierzała już rzeszowską ulicę kierując się w stronę “Niebieskich Migdałów”. Jej ciało i umysł zaczął ogarniać strach przed pochopną decyzją i swoim lekkomyślnym zachowaniem. Nie znała go, a cieszyła się jakby miała się spotkać ze starym znajomym.. Czy to było, aby na pewno normalne? Szczególnie, że w Krakowie czekał na nią ktoś, kto bez wątpienia pała do jej osoby prawdziwym, ognistym uczuciem… W końcu pełna obaw i nadziei dotarła przed popularną rzeszowską kawiarnią. Westchnęła cicho pod nosem, wpatrując się w granatowy napis lokalu nie myśląc kompletnie o niczym. Wyłączyła się chcąc przedłużyć tę chwilę pustki. Nic nie było ważne, nic jej nie otaczało nic nie istniało. Ona, czubek jej nosa i niebieskie migdały, czyli to co w tej chwili był w stanie objąć jej wzrok. Tylko tyle, czy może aż tyle? Nagle na jej policzki opadła wilgotny płatek śniegu. Przez skórę przeszła fala nieprzyjemnych dreszczy skutecznie sprowadzając ją na ziemie, to był koniec jej błogiego wyłączenia się… Marysia uniosła wzrok do góry. Nad nią spowijały się szare chmury zwiastujące, że pogoda przez najbliższy czas się nie zmieni. Śnieg nie ustąpi, a może wręcz przeciwnie spowije całą okolicę grubą warstwą, nawet bardzo grubą i dziewczyna nie będzie miała możliwości wrócić do domu? Jej głowę zaczęła zaprzątać myśl, czy chciałaby kiedykolwiek pozostać na noc uwięziona w kawiarni do tego z nieznajomym, który może okazać się psychopatą. Nie roztrząsała tej możliwości długo, bo szybko stwierdziła jedną i najbardziej racjonalna możliwość.
Zaraz potem jej dłoń zawędrowała do kieszeni kurtki aby wyciągnąć telefon.
Była za dwadzieścia szesnasta. Do spotkania było jeszcze niecałe półgodziny, dlatego uznała, że chłopaka w środku być nie może, więc na ową chwilę bez większych wyrzutów sumienia mogła zrezygnować z tego spotkania.
Chociaż to dziwne, to tak Marysia zachowywała się w stresujących sytuacjach. Najpierw dużo myślała, o różnych rzeczach, aby odwieźć się od podjęcia decyzji co tak na prawdę robi i czy powinna robić, a potem najprościej w świecie uciekała, bo nie była w stanie się zdecydować czego chce. Tak było też tym razem. Schowała swój telefon do kieszeni i obróciła się na pięcie. Jednak nie wszystko poszło z jej planem. Nie tym razem, bo los zapragnął zagrać na czubku jej nosa i to dosłownie! Wspomniana część ciała dziewczyny jak i cała jej twarz trafiła na przeszkodę jak tylko zmieniła kierunek swojej podróży. Wpadła na coś, a właściwie kogoś. Zaraz przyłożyła dłoń, aby delikatnie rozmasować nos i uniosła swój wzrok ku górze. Wtedy ujrzała ten uśmiech, uroczy z białymi ząbkami. Była pewna to ten sam, ten sam, który widziała poprzedniego wieczoru.
- A ty gdzie się wybierasz?
- Eeee.. - pustka. Wszystkie słowa wyleciały jej z głowy. Nie wiedziała co powiedzieć, a nawet jakby wiedziała to nie potrafiła tego złożyć w konkretne zdanie - Wydawało mi się, że ktoś mnie wołał - posłała mu krzywy uśmiech.
Dziewczyna była w szoku, że on ją rozpoznał, przecież wtedy było ciemno, mógł zapamiętać jakieś drobne szczegóły, ale na pewno nie aż tyle. Nie mógł być pewny, że to właśnie ona. To było niedorzeczne! Co dziwniejsze dopiero teraz zdała sobie sprawę, że chłopak mówi z dziwnym akcentem. Przez wczorajszy stres chyba nie była w stanie tego wyłapać. Była zaniepokojona i zmieszana, co odbierało jej możliwość dostrzeżenia takich szczegółów, chociaż to nie była subtelna różnica.
- Chodź do środka, nie będziemy stali na tym mrozie.
- Poczekaj! - obróciła się niemal znowu na niego nie wpadając, co wywołało u mężczyzny cichy śmiech - Nie chce iść do tej kawiarni. Przejdźmy się po Rzeszowie. - zaproponowała zaraz.
- Jesteś pewna? - ewidentnie zaskoczony nagłą zmianą planów dziewczyny.
- Tak, uwierz mi - posłała mu szczery uśmiech.
Chłopak zagarnął ją ramieniem i ruszyli w kierunku starego miasta.
- Nie jesteś stąd prawda? Masz inny akcent. - zadała w końcu to nurtujące ją pytanie.
- Nie, nie jestem. Urodziłem się w stanach i tam zresztą wychowałem. Jednak w Polsce mam rodzinę, którą dość często odwiedzałem. Musiałem się nauczyć polskiego, nie dali mi wyboru - zaśmiał się.
- A co cię tu sprowadza? No wiesz Ameryka, a Polska to dwa inne światy.
Brunet zamilkł, jakby szukał dobrej odpowiedzi.
- Praca i możliwość bycia bliżej mojej drugiej rodziny stąd.
- Tego jeszcze nie było, praca lepsza w Polsce niż w Ameryce - zaśmiała się głośno - Okey nie mam już żadnych pytań!
- Co nie wierzysz mi? - zatrzymał się zdziwiony.
- W ani jedno twoje słowo - odpowiedziała zadziornie.
- Nie chcesz wejść ze mną na drogę wojny.
- Oh Panie Tomaszu, Pan ze mną też!
Chłopak się głośno roześmiał i łamaną polszczyzną powtórzył swoje imię.
- Mów mi Tom, albo Tomas będzie lepiej - zaufaj mi.
- Skoro tego pragniesz niech twoje życzenie bedzie dla mnie rozkazem!
Obróciła się w stronę mężczyzny, który został delikatnie z tyłu i stało się coś czego się nie spodziewała. Nagle przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny zimny dreszcz. Cała twarz zaczęła szczypać, od mrozu. Bezczelnie rzucił w nią śnieżką i co gorsza dostała w samą twarz.
- Przepraszam, nie myślałem, że się obrócisz - usłyszała glos mężczyzny walczący, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Dziewczyna przetarła twarz pozbywając się reszty śniegu. Była na niego wściekła. Nie spodziewała się dziecinnego zachowania z jego strony.
- Nie żyjesz już.. - spiorunowała go wzrokiem.
- Poddaje się! - stwierdził od razu podnosząc powoli dłonie do góry.
- Tak szybko? - zapytała zaskoczona.
- Tak, czuje się baardzo winny. Nie chciałem Cię trafić twarz.
Chłopak mówiąc to zbliżył się do niej. Jej serce zaczęło szybciej bić i czuła się zdezorientowana. Nie miała pojęcia co zamierza zrobić, ale czuła, ze jego obecność, tak bliska nie zwiastuje nic dobrego.
- Zaufasz mi? - powiedział cicho, powoli, spokojnie doprowadzając ją tym do palpitacji serca.
- Tak - odpowiedziała nawet bez chwili zastanowienia.
- To twój błąd! - zaśmiał się szyderczo.
W jednej chwili poczuła jak unosi się nad ziemią w silnym uścisku Tomasa. Nie chciała krzyczeć w centrum miasta, ale przez jej ciało przeszedł dreszcz strachu i niepewności.
- Co ty wyprawiasz? Odstaw mnie na ziemie.
- Ja? Rozpętuje wojnę z Tobą - powiedział pewny siebie. Trzymał ją w rękach, miał nad nią dość sporą przewagę - Ani mi się śni - dodał po chwili.
- Polubiłam Cię, ale nie musisz tego niszczyć - powiedziała w akcie totalnej desperacji.
Brunet nic nie odpowiedział tylko spojrzał na nią z cwaniackim, powalającym uśmiechem, i puścił ją, w dość sporą zaspę śniegu. Nim zdążyła krzyknąć zanurzyła się już w dość sporej warstwie śniegu. W tej chwili nienawidziła go, nienawidziła z całego swojego serca. Jednak ku jej zaskoczeniu on padł obok niej.
Rysia zaczęła się głośno śmiać. Oboje leżeli w wielkiej zaspie śniegu jakby to było normalne i całkowicie naturalne, a on wręcz się rozłożył wygodnie wpatrując w niebo.
- Jesteś nienormalny! - stwierdziła jasno.
Zaraz nabrała śniegu w swoją niedużą dłoń i korzystając z sytuacji wysmarowała mu nim twarz. Jednak nie został obojętny na jej kolejną zaczepkę i chciał zrobić to samo, jednak tym razem Marcysia zaczęła się stawiać i bronić. Nie mogła pohamować śmiechu. Dwójka prawie dorosłych ludzi tarmosiła się w śniegu niczym sześciolatkowie, a co gorsza naprawdę ich to bawiło.
- No dobra poddaje się, wysmaruj mnie. Już nie mogę, brakuje mi nawet tchu przez śmiech - powiedziała ciężko.
Tomas spojrzał na nią uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Odważna jesteś - stwierdził - Dobra dość tej zabawy. Przemokłaś trochę, chodź zapraszam Cię na typowe amerykańskie hot chocolate.
Zawahała się. Nie powinna. Zaczynało się robić coraz później powinna wracać do domu, ale z drugiej strony nie chciała. Wolała spędzić jeszcze chwile w jego towarzystwie. Przy nim znowu czuła się wolna, lekka.
- Stoi, mam nadzieję, że będzie warto!


***



Po kilku dniach spędzonych w domu, Ida postanowiła w końcu wyjść z łóżka. Ubrana w szary sweter i ciemne spodnie zbierała się do pracy. Wczesnym rankiem, na kilka minut przed godziną 7 znajdowała się już na hali pod Dębowcem. Wchodząc po schodach napotkała na swojej drodze jednego z zawodników BBTS-u. Kurlicki stanął przed niską brunetką. Chciał ucałować jej blady policzek, lecz ta napięcie odsunęła się od mężczyzny. Na jej nieszczęście, całej sytuacji przyglądał się Kamil. Gdy tylko zobaczył roztrzęsioną kobietę, od razu podszedł do dwójki stojącej na schodach.

- Co jest, Pyziak?
Bartłomiej był zdziwiony jej reakcją. Nie zrobił nic złego. To było zwykle przywitanie, a dziewczyna uniknęła go niczym zakonnica, która od ponad sześćdziesięciu lat temu złożyła śluby czystości.
- Wszystko w porządku? - usłyszała nagle kolejny męski, głos jej kochanka.
Odwróciła się lekko w stronę Kamila i zobaczyła smutne oczy chłopaka. Chciał położyć swoją prawą dłoń na ramieniu dziewczyny, lecz ta na widok kolejnego mężczyzny zbliżającego się do niej na niebezpieczną odległość, automatycznie się odsunęła.
- Tak, wszystko jest w porządku. Nie przejmujcie się mną. Przepraszam, ale mam sporo zaległej pracy. - powiedziała szybko drżącym głosem.
Ida przycisnęła do ciała swoją teczkę, wypełnioną ważnymi dokumentami klubu i przeszła między dwójka zawodników, kierując się do swojego biura.
Kamil odprowadził ją wzrokiem do momentu, gdzie oświetlony, jasny korytarz zakręcał, ukrywając Idę we swoim wnętrzu wraz z jej wszystkimi tajemnicami. Gdy kobieta tylko zniknęła z jego pola widzenia poczuł długie i bolesne ukłucie w piersi. Nie widział jej od ponad tygodnia, nie słyszał melodyjnego głosu, a kiedy w końcu mógł ją zobaczyć, stanąć obok niej, ona znowu uciekła, powodując nasilenie uczucia tęsknoty i bezradności.
-Kurna Kamil, słuchasz mnie w ogóle? - głuche, ciche słowa środkowego przedarły się przez lawinę myśli o Idzie Pyziak.
- Nie - bezdźwięczne słowo wydało się z jego ust, odwzorowując obecny stan uczuć Kwasa.
- Co jest kurwa z Wami? - Bartek położył swoją dłoń na ramieniu przyjmującego i odepchnął go delikatnie, skupiając cała jego uwagę na sobie.
- Martwię się o nią, zresztą tak samo jak ty teraz... - odpowiedział beznamiętnie.
Wiedział, że nie może wyjawić nic Bartkowi z wydarzeń z klubu. Ida by tego nie chciała… Zresztą te słowa nie zdołałyby przejść przez jego gardło i usta.
-Co się z nią dzieje? - Krulicki zadał pytanie bez żadnych już ogródek.
- Kurwa Bartek nie wiem.. Inaczej bym się o nią nie martwił, zresztą sam widziałeś jak uciekła od naszego towarzystwa, myślisz, że gdyby chociaż jedno z nas wiedziało przez co przechodzi, co siedzi jej w głowie to by uciekła? - Kamil wyrzucił to z frustracja z siebie przez coraz bardziej bezpośrednie zachowania środowego.
Mimo szczerej irytacji grał, grał że nic oprócz troski ich nie łączy, że nie posiada większej wiedzy niż jego kolega z boiska. A potem jakby nigdy nic odszedł. Nie chciał, nie czuł potrzeby dłużej konwersacji z środowym. Bał się, że jego zachowanie sprowokuje go do powiedzenia czegoś, czego Ida nie chciałaby żeby powiedział. W dalszym ciągu jej osoba i słowa były najważniejsze. Poza tym ciągle pamiętał jego teksty odnośnie brunetki i nie pałał do niego sympatią.
Na treningu Kamil nie mógł się na niczym skupić. Ciągle był spóźniony, akcja bez tempa, przekroczenie linii albo taśma. Nic mu nie wychodziło i nawet nic nie zapowiadało się na zmianę jego dzisiejszej postawy na treningu. Jak zwykle przyczyną jego złej predyspozycji była Ida. Ta anielska, alabastrowa twarz, ciemne, brązowe włosy otulające te zmartwione i przejęte rysy. Zbita z tropu, drżąca na każdym kroku. To nie był opis kobiety, którą pamięta z jej pierwszego dnia pracy tutaj.         Skończyli właśnie trening przed sezonem. Późne wrześniowe słońce wyjątkowo dopisywało tego dnia. Po mroźnym poranku temperatura skoczyła do ponad 20 stopni, a powietrze stało. Chłopacy kolejno opuszczali salę i udawali się do szatni, gdzie każdy pragnął wziąć prysznic i pozbyć się grubej powłoki potu i nieprzyjemnego smrodu. Jak na złość tego dnia na sali popsuła się klimatyzacja i miejsce okazała się istną sauną.
Jako ostatni pomieszczenie opuścił Kamil, który zamiast skierować się do wspólnej łaźni najpierw chciał uzupełnić płyny, po wyjątkowym wysiłku. Skierował się korytarzem w stronę wyjścia z hali, gdzie po drodze trafi na spory automat z dawką węglowodanów i napojów…         Nagły gwizdek wyrwał go z amoku.
- Chłopcy kończymy! - głos trenera rozległ się po hali.
Kamil był zaskoczony, ze tak szybko minął ten trening. Podszedł to trybun, gdzie leżały jego gadżety. Odkręcił butelkę wody i pociągnął spory łyk sprawdzając czas w swoim telefonie. Spotkanie zostało przedłużony o trzydzieści minut, a on nawet tego nie poczuł. Zresztą pamiętał je jak przez mgłę. Nabieg, gwizdek, Ida. Przyjecie, nabieg, atak, Ida. Ida, wyciągnięcie piłki, Ida. Wszytko się dzisiaj na niej skupiało, a jego to zaczynało powoli irytować.
- Kamil - usłyszał za sobą głos trenera.
- Tak? Stało się coś? - zapytał potulnie, ale doskonale wiedział, o co chodzi i nie chciał prowadzić tej rozmowy. Na pewno nie dzisiaj.
- Coś się z Tobą dzieje? - zapytał zakłopotany - Doskonale wiesz jak wypadłeś i piętnastolatkowie ze spały nie popełniają takich błędów jak ty dzisiaj..
- Przepraszam nie czuję się najlepiej, to przez to. - stwierdził bez zastanowienia - Dobre kłamstwo - pomyślał zaraz.
Chociaż była w tym krzta prawdy. Może fizycznie czuł się znakomicie, żadnych najmniejszych problemów, ale psychicznie? Marzył o kieliszku zimnej, a nawet ciepłej wódki. Było mu to obojętne. Chciał się odciąć i zapomnieć..
- To idź się kurować, bo jeżeli na kolejnym treningu nie pokażesz sie z lepszej strony, to mecz z Będzinem spędził na ławce - powiedział bez ogródek
- Dobrze trenerze, zrobię wszystko, aby być w formie - odparł, jednak sam w to nie wierzył, a to dodatkowo go przybiło.
Wiedział, że jest potrzebny drużynie, potrzebny kumplom do zwycięstwa, a jego beznadziejny stan może się odbić na wyniku sobotniego meczu. Presja, ból, strach, to ciążyło na szyi Kwasa niczym ogromna żelazna kotwica, ściągająca go na same dno lodowatego i groźnego oceanu.
Wychodząc już z szatni nie udał się do samochodu. Nie mógł, nie potrafił. Musiał się z nią zobaczyć i zapytać się jak się trzyma - chociaż było to żałośnie banalne.
Przemierzył ten sam jasny korytarz zagłębiając się w jego zakręty, mijając sterylnie, białe i nudne ściany, aż w końcu stanął 310, pokój trzysta dziesięć. Jego oczom rzuciła się złota plakietka pod numerem: mgr Ida Pyziak menager. Patrzył się na nią i stał. Klatka miarowo się unosiła i opadała, a on tylko patrzył nawet nie mrugając.
Nagle drzwi się uchyliły, a Kwasowski intuicyjnie zrobił krok do tyłu. Przed nim stał sam Maciej. Był ostatnią osobą, jaką miał ochotę tego dnia widzieć. Intuicyjnie obdarzył chłopaka swojej kochanki lodowatym spojrzeniem.
- Hej, o co chodzi - mężczyzna wyczuł ten chłód od przyjmującego.
- Nic, ja do Idy. - stwierdził oschle
- Jak już to Pani Pyziak dla Ciebie!
W progu pojawiła się sama wspomniana przez obu panów. Przerażenie wypełniało jej piwne, ciemne oczy.
- Kamilu coś się stało? - zapytała teatralnie, swoim melodyjnym głosem, ale niezwykle urzędowo.
Wtedy odjęło mu mowę. Nie mógł stwierdzić, że przyszedł na pogaduchy.Nie po takim bliskim spotkaniu z Maciejem.
- Yyymm chciałem zapytać o parę rzeczy… Związanych z sobotnim meczem - miał nadzieję, że mówi to w miarę płynnie, nie dukając.
- Dobrze zaraz odpowiem na Twoje pytania, poczekaj.
- Kochanie nie będę Ci przeszkadzał, widzimy się w domu.
Mężczyzna pochylił się nad kobietą i złożył długi soczysty pocałunek na jej różanym policzku. Wiedział, że to rozdrażni Kamila, chciał go sprowokować, rozjuszyć, a co najgorsze pokazać mu kogo tak naprawdę jest Ida, do kogo należy.
Kwasowski jednak nie skupiał się na nim, ani na geście tylko na rekcji brunetki. Mocno zaciśnięte dłonie w pięści uwydatniały jej ciemno fioletowe żyły. Zaciśnięte oczy i wstrzymany oddech. Walczyła, dla niego walczyła, dla Maćka…
Po chwili oboje znaleźli się w niedużym biurze. Mały pokój pomalowany na biało. Podłoga wyścielona była dywanową szarą, smutną wykładziną. Na przeciwko niego stało jasne drewniane biurko z włączonym laptopem. Dwa krzesła, jedno dla Idy, a drugie dla gościa, klienta, takiego jak teraz Kamil. Za tym wszystkim natomiast nieduża półka wypełniona kolorowymi segregatorami i to wszystko. Prawie wszystko, po prawej stronie w czerwonej ramce wisiało zdjęcie. Ona wraz z całą drużyną, zespołem BBTSu.
-Co on tutaj robił? - naskoczył na nią.
Czuł się zraniony, oszukany. Ostatnio powiedziała, że go kocha, ale nie była gotowa na takie poświęcenia jak dla Maćka. Czy to było jedno wielkie kłamstwo?
- Przyszedł po.. - zaczęła zaskoczona jego bojowością - Zresztą nie muszę ci się z takich rzeczy tłumaczyć. - stwierdziła oschle po krótkim namyśle. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała to taka nieprzyjemna rozmowa z Kamilem.
- Kochasz go, prawda? Ja jestem tylko odskocznią adrenaliną… - nagle zamilkł, bo zdał sobie sprawę jak bardzo te słowa pustoszą jego serce - Nic dla Ciebie nie znaczę.
- Mówiłam Ci już milion razy co jest między mną, a Tobą i że nigdy nie będziemy szczęśliwi - stwierdziła niepewnie drżącym głosem.
Kamil podszedł do niej i szybkim ruchem chwycił jej ramiona. Delikatnie, nie chcąc zrobić jej krzywdy.
- Kochasz mnie?
Ida wzdrygnęła, jej serce przyśpieszyło, a oddech stał się ciężki głuchy. Nie z powodu słów, które wydobyły się z ust przyjmującego, oboje doskonale znali odpowiedź na to pytanie, ale ten dotyk. Nie chciała go. Nie chciała pocałunku Maćka. Pragnęła zostać sama, sama ze swoim niewyobrażalnym bólem, a Kamil potęgował tylko jej obrzydzenie odrazę do samej siebie.
- Zostaw mnie - wyszeptała przez zaciśnięte mocno zęby, ze spuszczoną głową.
Zaraz po tych słowach każdy mięsień w jej ciele się spiął. Płuca wypełniały się dwutlenkiem węgla, a ona sama nie była wstanie wypełnić ich życiodajnym tlenem. Była w pułapce, a wyczuwanie równie nierównego oddechu Kamila na swojej skórze pogarszało całą sytuacje.
- Odpowiedz do cholery!
Milczała, bo tonęła. Tonęła na szarej wykładzinie swojego małego biura. Nie miała siły, ochoty. Czuła ten palący dotyk, tę dłoń wędrującą po jej udzie. Ten obrzydliwy męski stary głos krzyczący w jej głowie. Dźwięk rozsuwanego rozporka.
To wszystko wróciło, wróciło przez Kamila.
Łzy bezradności i niewyobrażalnej samotności spłynęły się po jej policzku. Zagryzła mocno wargę i spojrzała na kamilową, czerwoną wzburzoną twarz.
- Wynoś się.. - powiedziała to cicho, dławiąc się własną śliną.
On tylko patrzył. Był zszokowany przed chwilą, była jeszcze waleczna, stawiała się, a teraz? Nigdy nie widział jej twarzy, oczu w takiej rozsypce. Trzymał ją w swoich dłoniach, ale wiedział, że tak na prawdę nic w nich nie ma. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale nie czuł jej obecności..
- Idaa.. przep..
- Wynoś się kurwa Kamil! - wrzasnęła zalana łzami - Nie słyszysz? - dodała..
Jego dłonie samoistnie opadły z jej kościstych ramion. Mimo, że chciał ją przytulić, przyciągnąć do siebie, pocałować, to on ją puścił.. Patrzył na nią z rozchylonymi wargami, a ona płakała. Płakała jak mała dziewczynka, tak samo jak jego serce. Nie chciał wychodzić, tylko się w nią wpatrywać, katując siebie, ale wiedział, że nie może jej narażać na taki stres…
Chwycił torbę, obrócił się na pięcie i trzasnął za sobą drzwiami.
Stał tuż za progiem nasłuchując jej szlochu. Widział wręcz jak zalewa się łzami, chociaż już go tam nie było.. To bolało. Nie potrafił uwierzyć, że dał się w to wciągnąć, aż tak mocno... Złość, rozpacz narastała z każdym dźwiękiem pociągnięcia jej drobnego, smukłego noska. W końcu nie wytrzymał. Ścisnął pięść i uderzył w framugę drzwi od pokoju Idy. Fala bólu, na swój wyjątkowy sposób przyjemnego bólu rozeszła się po całym ciele, a on ruszył dalej przez korytarz. Pusty, dziwnie spokojny, nic nie czuł i o niczym nie myślał. Widział, widział tylko jej twarz. Całą zalaną w łzach i wypełnioną strachem..
Wsiadł do czarnego auta i wyciągnął swój telefon. Bez zastanowienia napisał, krótkiego sms’a do Olgii:

Zajrzyj do niej, bo zjebałem.. totalnie i nie mów, że to ja cię przysyłam.
Nie pytaj. Sama cie powie…
Kamil.

Odpalił silnik. Zaraz z radia wypłynęła piosenka, a on ruszył. Nie wiedział gdzie i po co, chciał po prostu jechać.

Skierował się korytarzem w stronę wyjścia z hali, gdzie po drodze trafi na spory automat z dawką węglowodanów i napojów. Szedł dobrze znaną mu drogą ze wzrokiem wbitym z telefon, aż skręcił w lewo. Zaraz tuż przed nim pojawiła się przerażona, zabawnie przerażona, twarz brunetki. Poczuł jak ciepło rozchodzi się po jego klatce, ale nie zwrócił na to większej uwagi. W tej jednej chwili wszystko zwolniło, a ta niezdarna kobieta straciła równowagę i leciała do tyłu. On bez jakiegokolwiek wyczucia pochwycił jej ramiona i przyciągnął do siebie. Nie chciał pozwolić jej upaść, jeszcze tego wtedy nie rozumiał, ale nie mógł. Brunetka zaraz znalazła się w jego uścisku, prawie wtulona w niego.
- Mógłby Pan wziąć najpierw prysznic - usłyszał ten melodyjny, delikatny głos wypełniony obrzydzeniem i widział wręcz jak jej twarz słodko się wykrzywia.
Nagle się odchyliła i spojrzała uważnie na niego.
- Panie Kamilu o ile się nie mylę..
Zaskoczył go fakt, że znała jego imię.
- Mam się czuć zakłopotany, bo nie wiem jak Pani ma na imię? - ciągnął zadziornie. Czuł coś między nimi.
- Ida Pyziak. Nowa menager - posłała mu łagodny i dumny uśmiech. - Przepraszam, ale mam dużo pracy. Przepraszam, też za kawę na Pana koszulce, ale myślę, ze w tej sytuacji nie robi to panu zbyt dużej różnicy - zaśmiała się.
Zaraz wspięła się na palce i złożyła mu pocałunek na policzku.
- I oczywiście dziękuje za ratunek.
Zaraz jej nie było, a on stał z uśmiechem, który przerodził się w cichy śmiech. Pokręcił tylko z niedowierzaniem głową i ruszył w stronę automatu..

***
Niby nic się nie dzieję, a jednak! Macie jakieś przypuszczenia do nowego znajomego Marcysi?
I jak myślicie będzie warto ;> ?
A co z Idą? Czy Kamil dotrze do młodej pani manager?
Czekam na wasze przemyślenia.
Pozdrawiam ciepło.

Obserwatorzy